Humphrey Bogart w roli prywatnego detektywa - Philipa Marlowe, właśnie odpala kolejnego papierosa na czarno-białych kadrach. Zlecenie wydawało się proste. Miał odnaleźć faceta który szantażował jego klienta i "namówić" do zmiany planów. Gdy dotarł na miejsce rozległy się strzały i krzyk kobiety. Sprawcy zdążyli uciec zanim wbiegł do budynku. Poszukiwany przez niego człowiek leży martwy na podłodze, nasączając swoją krwią dywan. Tuż obok w fotelu siedzi przećpana córka zleceniodawcy z którą wczoraj flirtował. Na stole wewnątrz posążka znajduje ukryty aparat z wyjętym filmem. Ktoś wszystko upozorował.
Przejeżdżający ulicą samochód wybudził Marlowe'a z rozmyślań. Sprawa coraz bardziej się komplikuje, a na arenie wydarzeń pojawiają kolejne osoby, z których każda kłamie. Bijatyki i nagłe morderstwa znów dołączyły do szarej codzienności, a on sam właśnie otrzymał pokaźny czek za zaprzestanie dalszych poszukiwań. Niepotrzebnie - i tak nic go nie zatrzyma przed rozwiązaniem zagadki. Choćby z czystej ciekawości. Albo dla kobiety do której chyba coś poczuł.
Cokolwiek by się nie działo, każda godzina w dniu detektywa ma stały harmonogram. Musi pomieścić wypalenie conajmniej jednego papierosa, wypicie conajmniej jednego drinka, flirt z inną kobietą, kilka cynicznych uwag i wodzenie za nos kumpla z policji.
Jak na film z 1946 roku ten typowy kryminał noir wyjątkowo wciąga. Na pewno znajdzie się sporo klasyków z tamtego okresu które do dziś świetnie się ogląda, jednak większość z nich ma swoje mankamenty.
Choćby teatralne aktorstwo - które zrewolucjonizował dopiero Marlon Brando w "Tramwaju zwanym pożądaniem". Statyczna kamera zbyt długo i często utkwiona w jednym punkcie, niezwykle sztuczne sceny akcji, bijatyk czy pościgów z samochodem stojącym w miejscu i trasą wyświetlaną projektorem za plecami aktorów. A do tego starcie taśmy wywołujące efekt migotania, czarnych plam, rozmycie obrazu i niezbyt płynną animację. Czasem ma to swój urok, czasem wywołuje znużenie.
"Big sleep" pozbawiony jest jednak takich bolączek. Akcja i intryga rozwijają się na tyle szybko, że kamera nie może zbyt długo ustać w jednym miejscu. Scenariusz dobrze buduje napięcie, cyniczne komentarze detektywa dodają humoru, a dynamiczna muzyka zwiększa dramatyzm albo nadaje filmowi tempa.
Choć jestem fanem książek Raymonda Chandlera, to akurat "Głębokiego snu" - w ekranizacji przetłumaczonego jako "Wielki sen" - nie czytałem. Od strony fabularnej zdecydowanie preferuję "Żegnaj, laleczko" czy choćby "Siostrzyczki". Były zabawniejsze, a jednocześnie z gęstszym klimat i ciekawszą intryga. Moje wyobrażenie legendarnego Philipa Marlowe nie miało zbyt wiele wspólnego ze skromną posturą, chrapliwym głosem i sztywną mimiką Humphreya Bogarta. Gdy dziesiąta przypadkowo spotkana kobieta z rzędu mówi na wstępie jaki z niego przystojniak, trudno mi w to uwierzyć. Choć jednego nie można mu odmówić - jak zwykle rozsadza swoją charyzmą ekran.
Im bliżej końca, tym bardziej skłaniałem się ku maksymalnej ocenie. Jednak rozwiązanie zagadki, choć solidne, budzi niedosyt.
9+/10
Kilku znanych aktorow tez probowalo zmierzyc sie z kreacja Marlowe`a, a jednak Chandler przyznal, ze to wlasnie Bogart najlepiej wykreowal postac ksiazkowego detektywa. Z perspektywy XXI w. niski facet o oczach zbitego psa faktycznie moze nie robic wielkiego wrazenia, ale wowczas malo komu to przeszkadzalo. Dosc powiedziec, ze Brando mial raptem 175 cm a podobnie jak Bogie "kradl" film reszcie obsady. Nie przypominam sobie natomiast, ze tak wiele kobiet mowilo detektywowi, ze jest przystojny. No moze poza napruta nimfomanka i paroma dziewczynami, ktore nie wprost wyrazily zainteresowanie gl. bohaterem "Wielkiego snu". Niemniej brunet o chrapliwym glosie to marzenie niejednej dziewczyny:)
Bogart nadrabiał wszelkie braki charakterem i charyzmą, to trzeba mu przyznać. :)
Brando z kolei wyglądem i talentem nadrabiał dość nieciekawy głos.
Paradoskalnie wielu aktorow prezentuje sie badz prezentowalo sie okazalej od wymienionej dwojki, ale jednak brakowalo tego "czegos", by zostac legenda kina. No coz, takie zycie.
Bogart jest tu po prostu podręcznikowym detektywem - zmęczonym życiem i brutalnością świata, zgorzkniałym, zapijaczonym i rzucającym szyderę na lewo i prawo. Za to ten film uwielbiam. Klimat też jest doskonały, akcja szybka tylko... No właśnie, autorze, przeczytaj książkę i jeszcze raz obejrzyj film, a przekonasz się, jak istotnych elementów nie zamieścił reżyser... ale to niestety z wymogami cenzury. W efekcie były trzy sceny które totalnie gmatwały akcję i pozostawiały widza z pytaniem 'dlaczego, u licha?'... Podobno sam Chandler nie był w stanie zrozumieć, o co chodzi w filmie :) cóż, takie były czasy, że nie wolno było nawet sugerować nagości, a każdy bohater co popełnił drobne nawet wykroczenie, musi zostać ukarany...
Ja niestety się pogubiłem w tych wszystkich nazwiskach, imionach - za dużo tego naraz. Fim wydaje się też trochę chaotyczny jakby chciał szybko nadrobić coś co jest w książce bez rozwinięcia (nie czytałem) . Właściwie od momentu znalezienia przez Bogarta gościa na podłodze trudno sie połapać o co dalej chodzi - później ten wątek z żoną marsa ? kto to u licha? i jest tam vivien...kompletnie nic z tego nie kumam..chyba bede musiał 2 raz obejrzeć.